29 grudnia 2014

Indiańska przypowieść o dwóch wilkach

Dzisiaj, tak pomiędzy wypełnianiem obowiązków, wstawiam krótką indiańską przypowieść o dwóch wilkach. Dlaczego akurat indiańską i dlaczego o wilkach? Indianie pozostali mi z czasów dawnych fascynacji, które co jakiś czas skręcają w trochę innym kierunku, a jednocześnie poruszają się ciągle po tym samym obszarze. Motyw wilka również jest mi bliski. Bardzo bliski. Patrząc poprzez pryzmat indiańskich wierzeń, można go nawet nazwać 'duchowych przewodnikiem'.
Dlatego właśnie przypowieść ta znalazła się tutaj z zupełnego przypadku... Jakiś czas temu natrafiłam na nią i bardzo przypadła mi do gustu, nie tylko dlatego, że świetnie połączyła moje ulubione tematy, ale zawiera również element codziennych zmagań. Pracy, aby zwyciężył ten wilk, którego wybierzemy. Aby przejawiał się nie tylko w ogólnym wyobrażeniu czy myśli, ale również w czynie, we wszystkim co robimy i sobą reprezentujemy.
A może trzeba dać dojść do głosu obu wilkom?




Pewien stary Indianin Cherokee nauczał swoje wnuki. Powiedział im tak:
– Wewnątrz mnie odbywa się walka. To straszna walka.

Walczą dwa wilki:
jeden reprezentuje strach, złość, zazdrość, smutek, żal, chciwość, arogancję, użalanie się nad sobą, poczucie winy, urazę, poczucie niższości, kłamstwa, fałszywą dumę i poczucie wyższości.
Drugi to radość, zadowolenie, zgoda, pokój, miłość, nadzieja, akceptacja, chęć zrozumienia, hojność, prawda, życzliwość, współczucie i wiara.
Taka sama walka odbywa się wewnątrz was i każdej innej osoby.
Dzieci myślały o tym przez chwilę, po czym jedno z nich zapytało:
– Dziadku,  a który wilk wygra?
– Ten, którego nakarmisz – odpowiedział stary Indianin.


źródło obrazka: http://zsukcesem.pl/indianska-opowiesc-o-dwoch-wilkach/

24 listopada 2014

Otworzyć nowe drzwi - uzyskać nowe możliwości

    Na zakończenie jednych z zajęć w zeszłym semestrze napisałam tekst, który teraz ma szansę na publikację w instytutowym czasopiśmie. Jest to dla mnie bardzo duże zaskoczenie, że moja praca została przez kogoś aż tak wysoko oceniona. Oczywiście pojawiają się myśli typu "fajnie by było, gdyby...", ale nie oszukujmy się, tekst pisany na zaliczenie semestru jest często tekstem pisanym na ostatnią chwilę. O ile na drugim roku, nie mając jeszcze odpowiednio wyrobionego warsztatu, można przymknąć na niektóre kwestie oko, to chcąc pójść gdzieś wyżej trzeba już zadbać o dobrą jakość. Na szczęście jest ktoś, kto czuwa i najzwyczajniej w świecie wymaga. I dobrze, bo teraz po dłuższej przerwie i powrocie do pierwszej wersji tekstu byłoby mi najzwyczajniej w świecie wstyd, gdyby wyszło coś takiego.
    Ta wersja na obecną chwilę wydaje mi się lepsze, choć zapewne również pozostawia jeszcze wiele do życzenia. Tak czy inaczej już sama informacja o możliwości publikacji jest bardzo pozytywnie budującą. Tak samo jak i ponowna praca z tekstem, która do łatwych nie należała. O tym dlaczego napiszę wkrótce. A teraz zapraszam do poprawionej wersji tekstu:

Siódma edycja Festiwalu Wysokich Temperatur zafundowała swoim gościom moc gorących emocji. Grono znakomitych artystów, zajmujących się ceramiką, rzeźbą oraz szkłem, prezentowało swoje umiejętności tworząc na oczach widzów prawdziwe dzieła. Równie dużą atrakcją okazała się możliwość sprawdzenia własnych sił na licznych warsztatach towarzyszących imprezie. Jedynie pogoda nie sprzyjała organizatorom, którzy ostatecznie postanowili przełożyć kilka plenerowych pokazów na inny termin.
            Pomimo tych drobnych braków na gości czekało mnóstwo atrakcji. Jedną z nich był pokaz Piotra Makały, który zaoferował gościom wgląd w procesu tworzenia rzeźby ze stali, prezentując sposoby kształtowania jej na zimno. Inną techniką posłużyła się angielska grupa Metal Monkeys, która wykonała bardzo ciekawy performance rysowania w płynnym żeliwie. Tworzywo to wykorzystała również w odlewie rzeźby, do której formę przygotowała chwilę wcześniej. Odlew ten stał się główną atrakcją drugiego z trzech dni festiwalu.
Mnie jednak najbardziej interesowała ceramika i to głównie ze względu na nią wybrałam się na festiwal. Pierwszą rzeczą, która przykuwała wzrok po wejściu do pracowni były czarki na herbatę. Kilkadziesiąt małych dzieł sztuki. Każda odmienna od pozostałych. Wszystkie piękne i precyzyjnie wykonane z kruchej porcelany, barwne i zdobione rozmaitymi motywami. Jako prace konkursowe poddane zostały ocenie nie tylko specjalnie utworzonej do tego celu komisji, ale również szerszej publiczności, na udział której Festiwal Wysokich Temperatur jest otwarty.
W dalszej części pracowni odbywał się pokaz tworzenia monumentalnej rzeźby z gliny pod kierownictwem Michała Puszczyńskiego. Przyzwyczajona do mniejszych, ale bardziej wymyślnych i dekoratorsko ciekawszych form, w pierwszej chwili poczułam rozczarowanie. Dopiero po pewnym czasie, wraz ze wzrostem powstającego właśnie dzieła, dotarło do mnie jakie umiejętności trzeba mieć, żeby zbudować rzeźbę tak wielkich rozmiarów. Ile odbytych wcześniej prób, osiągniętych sukcesów, poniesionych porażek oraz znajomości medium, z którym się pracuje trzeba posiadać. Trudnością tego przedsięwzięcia był fakt, że pracowało przy nim jednocześnie wiele osób. O ile jednemu człowiekowi, mimo rozciągnięcia w czasie, łatwiej jest kontrolować efekty swojej pracy, o tyle trudniej jest nadzorować poczynania całego zespołu. Niełatwym zadaniem jest również przekazanie swojej wizji, którą chce się otrzymać w efekcie końcowym. Patrząc na powstającą  rzeźbę, która harmonijnie rosła w oczach, coraz bardziej porażając publiczność swoimi rozmiarami, myślę, że panu Puszczyńskiemu udało się przezwyciężyć wszystkie te trudności. O powodzeniu przedsięwzięcia zaświadczyć mogą również powstałe już wcześniej, obecne w pracowni inne dzieła wykonane w podobnym stylu.
Sama glina jest materiałem niezwykle wdzięcznym, jak i zarazem bardzo wymagającym. Kiedy dobrze się ją już pozna, otwiera przed człowiekiem świat nieskończonych możliwości, ograniczony jedynie ludzką wyobraźnią. Żeby tworzyć rzeźby z gliny potrzebny jest zmysł przestrzenny oraz znajomość przynajmniej kilku zasad konstrukcyjnych. Pomagają one w wyobrażeniu sobie przyszłego dzieła funkcjonującego już w przestrzeni i pozwalają dobrać odpowiednie rozwiązania konstrukcyjne, aby móc osiągnąć zamierzony cel. Podczas tworzenia dzieła, w glinie w każdej chwili można wyciąć nadmiar lub dokleić jakiś potrzebny fragment, zmieniając tym samym cały charakter powstającej konstrukcji albo nadając mu ostateczny kształt.
            Natomiast zupełnie nowym i fascynującym odkryciem był dla mnie proces tworzenia w szkle. W jej pracowni czeska ekipa czarowała swoimi umiejętnościami. Wystarczyła zaledwie krótka chwila, by dać się uwieść tej pozornej prostocie tworzenia zachwycających rzeźb. Rozgrzane szkło to masa niezwykle plastyczna, a lekkość z jaką posługują się nią wprawni rzemieślnicy przywodzi na myśl dziecinną zabawę. Przy użyciu szczypiec, nożyc i kilku innych narzędzi artyści ze sprawnością, w zaledwie kilka chwil tworzyli kolejne elementy figury. Ostatecznie przybrała ona kształt kruka z rozpostartymi skrzydłami, sadowiącego się na czaszce. Już po jedynie kilku tylko wprawnych dotknięciach artysty, dało się rozpoznać zdecydowane kształty skrzydła, jednak efekt końcowy potrzebował jeszcze czasu i dopracowania szczegółów.
Po ukończeniu bardziej wymagającej rzeźby nadszedł czas na coś prostszego. Jak za sprawą czarodziejskiej różdżki z kolejnego kawałka płynnego szkła powstała smukła figura kota. Gładkość szklanej powierzchni uwypuklająca krągłości zwierzęcej sylwet, od razu przywodzi na myśl całą subtelność jaką się ono charakteryzuje. Podczas, gdy część czeskiej ekipy oddawała się wydobywaniu gracji tkwiącej w formowanym przez siebie kawałku materii, jeden z jej członków, ku ogromnej uciesze zebranej publiczności, stworzył mały zastęp miniaturowych świnek z rozkosznie kręconymi ogonkami. Największy zachwyt okazywały dzieci, które tłoczyły się przed artystą z nieskrywaną nadzieją na możliwość przygarnięcia jednej z nich. Cóż, sama mniej lub bardziej świadomie trzymałam kciuki licząc na taki dar. Stojąc tak i obserwując tę pozornie lekką zabawę plastyczną masą, jedynie rozgrzane do czerwoności szkło i buchające ogniem piece przypominały, o tym że nie jest to zwykła dziecinna igraszka, lecz ciężka i niebezpieczna praca.
Sam Festiwal Wysokich Temperatur nie ograniczał się jedynie do pokazów doświadczonych już artystów. Dla gości przewidzianych zostało wiele ciekawych atrakcji. Organizatorzy przeprowadzili kilka konkursów, a zainteresowane osoby mogły wziąć udział w akcji EMPTY BOWLS, z której zebrane środki przekazane zostały na cele charytatywne. Każdy mógł spróbować swoich sił, na przykład odlewając małe figury aluminiowe z własnoręcznie przygotowanych wcześniej form lub tocząc na garncarskim kole gliniane naczynia.
Patrząc na zainteresowanie malujące się na twarzach gości oraz na skupienie i radość na twarzach artystów, wyczuć można było przyjemność płynącą z aktu tworzenia. Widok powstającego dzieła potrafi wzbudzić w jego twórcy ogromną radość i przyjemność. Spełnienie przypominające uczucie ekstazy. Artysta wzrasta wraz ze swoim dziełem, a jego ukończenie ukoronowane jest dumą i satysfakcją. Wytwór naszych własnych rąk zawsze budzi największą radość. Radość, którą można podzielić się również ze świadkami procesu tworzenia, co właśnie miało  miejsce na Festiwalu Wysokich Temperatur.

21 września 2014

Uza i Wesołe Miasteczko

    Uza różniła się od innych dzieci. Zawsze była od nich poważniejsza i zawsze stała z boku. Nie oznaczało to, że nie potrafiła się cieszyć. Potrafiła, i to często z byle błahostek, takich jak chociażby wyjście do Wesołego Miasteczka. Dostrzegała piękno ulotnych chwil. Tylko do przepychanek z innymi dziećmi było jej jakoś nie po drodze.
    Pewnego lata ojciec Uzy postanowił wykorzystać nadarzająca się okazję i zabrać swoje córki do Wesołego Miasteczka, które rozbiło się nieopodal ich miejsca zamieszkania. Dziewczynka, doświadczona już podobnymi wypadami, początkowo podeszła do całego wydarzenia dość sceptycznie. To uczucie zaczęło opuszczać ją dopiero, kiedy zbliżali się do celu wyprawy.
    Był już wieczór i światło dnia zaczęło przygasać. Przed Uzą wyrosły budki wypełnione rozmaitościami. Spomiędzy nich dolatywał do dziewczynki delikatny zapach prażonej kukurydzy mieszający się ze słodką wonią cukrowej waty. Do uszu natomiast docierała charakterystyczna dla takiego miejsca muzyka. W przestrzeniach między budkami dało się dostrzec pędzące wagoniki Kolejki Górskiej i fasadę Domu Strachów. Nad całością górowało ogromne Młyńskie Koło.
    Wesołe Miasteczko świeciło wśród zapadających ciemności. Z każdej budki wydobywał się blask światła. Każda inna atrakcja świeciła dziesiątkami kolorowych lampek. To wszystko zrobiło na Uzie ogromne wrażenie. Wesołe Miasteczko przywodzące na myśl gigantyczny plac zabaw, Mnogością kolorów wyraźnie odcinało się od granatu ciemniejącego nieba. Zaklinało wypuszczanymi w eter dźwiękami. I do tego tak kusząco pachniało. Magia w najczystszej postaci. Uza pełna radości i nowej nadziei na udany rodzinny wieczór zakrzyknęła:
- Tato! Patrz!
Następnie odwróciła twarz w stronę ojca. To, co zobaczyła zmroziło jej krew w żyłach. Postawny mężczyzna sięgający głową nieba. Stoi w półmroku, jego twarz oświetla delikatny blask zimnych świateł, a na niej maluje się zbyt dobrze już znane dziewczynce napięcie. Mięśnie twarzy delikatnie  pracujące przy rytmicznym zaciskaniu zębów. Rozchylające się przy każdym oddechu nozdrza. Łuki gniewnie uniesionych brwi.
    Wszystko zamarło w bezruchu. Wszystkie światła pogasły. Muzyka z cichym jękiem przestała grać. Świat spowiła ciemność. Uza nie zapamiętała już nic więcej z wycieczki do Wesołego Miasteczka.

16 września 2014

Zmiana

    Czego szukasz w życiu? Nowych wyzwań, czy stabilności? Podobno większość ludzi szuka tego drugiego, co wiąże się z dążeniem do poczucia bezpieczeństwa. Własny dom, stabilna praca. Dobrze znany i wypracowany harmonogram dnia, tygodnia, miesiąca. Zaczynasz gnuśnieć.
    Ale, któregoś dnia coś zaczyna mocno ugniatać. Coś chciałoby się zmienić, zadziałać inaczej, wyrwać się z tego sztywnego życia. Zwłaszcza jeśli nie znajdowało się odskoczni i drobnych chwil dla siebie. I tak, z czasem całe twoje wnętrze zaczyna wyć z rozpaczy, pragnąc uciec choć na chwilę. Wyrwać się z tej życiowej stagnacji.
    W życiu bardzo ważnym jest poczucie pewnej stabilności i bezpieczeństwa, ale również ciągłego rozwoju. Bez zmian nie byłoby postępu. Ale zmiany są ryzykowne, mogą zaprowadzić nas do polepszenia naszego dotychczasowego życia, ale mogą też zamienić je w ruinę. Ostateczny bilans zysków i strat i tak przychodzi na samym końcu. Nawet jeśli sięgniemy dna zawsze mamy szansę się od niego odbić. Na wszystkie wzloty i upadki, kroki w przód i w tył, pozostawania w ciepłej otulinie bezpieczeństwa i rzucanie się w przepaście mamy całe życie. Tylko, kto z nas wie ile czasu mu zostało?
    Cóż, ja z pewnością tego nie wiem, ale mam nadzieję, że jeszcze sporo przede mną. Nie wiem, które ze stawianych przeze mnie kroków okażą się tymi właściwymi, a które zgubnymi. Wiem jednak, czuję to bardzo mocno, że muszę iść gdzieś do przodu. Dorosłam do rozmiarów mojego obecnego kokona i duszę się już w nim. Potrzebuję rozerwać pancerz, rozwinąć skrzydła i uwolniona czerpać z życia.
    Całe życie odgradzałam się od ludzi kryjąc się za przysłowiową "spódnicą mamusi", więc i automatycznie odgradzałam się od życia. Brakowało mi odwagi? Celu? Otwartości na nowe? A może tej wrodzonej ciekawości życia, która pchałaby mnie do przodu i w objęcia nieznanego? Na pewno wiele hamulców znajduje się bezpośrednio we mnie. Ale też kilka potężnych istniało wokół mnie. Dziś, na szczęście, już nie mają takiej mocy oddziaływania, ale spod dawnego wpływu jeszcze do końca nie udało mi się uwolnić.
    Teraz zbliżam się już powoli do radosnej trzydziestej wiosny mojego życia i w większości mam poczucie zmarnowanego czasu.
    Co prawda, po drodze zaliczyłam już parę drobnych zmian, które teraz owocują i prowadzą mnie do kolejnych, większych i mam nadzieję, że do zmian na lepsze. Przyszedł czas, w którym duszę się w miejscu, w którym teraz jestem. Zaczyna mnie nosić na różne strony. Przyszedł czas na stawianie nowych celów w życiu i dążenia do nich. Czas na nowe, bardziej świadome i ukierunkowane zmiany.
   Często w życiu zdarza się tak, że kiedy zdecydujemy się już na coś, to pewne rzeczy, ludzie, zdarzenia zaczynają nas same odnajdywać. I tak trafiłam na książkę Charlesa Duhigga "Siła nawyku", która w bardzo przystępny sposób pokazuje i uświadamia jak zmieniając zaledwie jeden kluczowy nawyk można poprawić jakość całego życia. Kolejną książką, która z kolei trafiła na nie, to "Bóg nigdy nie mruga" autorstwa Reginy Brett. Książka może i trochę sentymentalna, co podkreśla również i sama autorka. Zawiera proste i na dobrą sprawę dobrze znane zasady. Zasady, które najwidoczniej się sprawdzają, tylko trzeba zacząć z nich korzystać. Mocną stroną tej pozycji jest to, że może ona być rodzajem wsparcia w ciężkich chwilach i na różnego rodzaju życiowych zakrętach. Właśnie z taką myślą powstała ta książka, a ja dodatkowo stawiam sobie za zadanie podyskutować trochę z lekcjami jakie zawiera i z wami. Może dacie się sprowokować do jakiejś dyskusji.

    Pytanie na dziś: planujecie jakieś zmiany w swoim życiu? Boicie się ich, czy szukacie nowych wyzwań?

14 września 2014

Przyznaję, że Kraków...

    Światem rządzą utarte opinie i stereotypy. Część z nich odnosi się do Krakowa. Istnieje niewielka szansa na to, że spotkasz kogoś, komu nie spodobało się to miasto, kogoś kto będzie się o nim negatywnie wypowiadał.
    I właśnie same pozytywne opinie słyszałam o Krakowie. A jak zaczęłam dopytywać bardziej szczegółowo o doświadczenia, co faktycznie warto zobaczyć, dostałam dość obszerną listę rekomendowanych miejsc. I usłyszałam jeszcze większe zachwyty nad urokami miasta. I tak, oto pozytywnie nastrajana od lat i porządnie dostrojona przed wycieczką, sama bardzo pozytywnie i przychylnie patrzę na całe piękno, jakie Kraków mi zaprezentował. I przyznaję, że jest on pięknym i wartym odwiedzenia miejscem, o niepowtarzalnym klimacie, którym już od pierwszych chwil czaruje swoich gości. Którym oczarował i mnie. Śmiem nawet twierdzić, że porównując Stare Miasto Wrocławia i Krakowa, ten drugi bezsprzecznie wygrywa. Przyznaję rację ogólnej opinii mówiącej, że Kraków jest pięknym miastem.
    Jednocześnie nie znam właściwie nikogo, komu podobałaby się Warszawa, mój drugi wycieczkowy punkt urlopowy. Jedynie pojedyncza osoba potrafiła wskazać mi nieliczne punkty, które warto odwiedzić. Ponieważ czasem lubię kroczyć utartymi szlakami pod prąd, poszukam własnych mocnych stron stolicy i powody, dla których warto odwiedzać to miasto.